sobota, 22 stycznia 2011

Było sobie życie

 Były sobie cztery osoby: Każdy, Ktoś, Ktokolwiek i Nikt.
Trzeba było wykonać bardzo ważną pracę i Każdy został o to poproszony. Każdy był pewien, że Ktoś to zrobi. Ktokolwiek mógł to zrobić, ale Nikt tego nie zrobił. Ktoś zezłościł się z tego powodu, ponieważ było to powinnością Każdego. Każdy myślał, że Ktokolwiek mógł to zrobić, ale żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że Nikt tego nie zrobił. Skończyło się na tym, że Każdy obwiniał Kogoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Ktokolwiek.

czwartek, 20 stycznia 2011

Gdy wrócił do domu płakał przez kilka godzin...


Dziś skupimy się na niesamowicie inspirującej historii Sylvestra Stallone. Każdy z nas ma zapewne różny stosunek do tego aktora. Jednak nie o Rambo, ani nie o Rocky będzie dzisiaj w głównej mierze ten post.

Sylvester od samego początku wiedział, co chce w życiu robić. Jego marzeniem była praca w przemyśle filmowym - zarówno jako aktor, scenarzysta, jak i reżyser. Miał jasno określony cel i świadomość, że tylko w tej branży może się spełnić.
Głównym powodem obrania takiej właśnie drogi życiowej była chęć inspirowania ludzi
. Zachęcania ich do podejmowania wyzwań, realizacji pragnień i stawiania czoła przeciwnościom losu, które jemu samemu towarzyszyły już od urodzenia. Z powodu komplikacji miał częściowy paraliż twarzy, prawy policzek ma nieruchomy, a wykrzywienie niższej wargi i zaburzenia mowy pozostały mu na całe życie.. Zamiast wzbudzać respekt, sam musiał znosić obelgi i przezwiska innych dzieci. Był dzieckiem trudnym, pełnym kompleksów, często zmieniającym szkoły.

W świat filmu chciał wejść zaczynając od aktorstwa. Poszedł do ponad tysiąca pięciuset agencji filmowych w Nowym Yorku i za każdym razem mu odmawiano. Prawda jest taka, że nie ma aż tylu agencji filmowych w tym mieście, tylko, że Stallone w niektórych był po pięć, sześć, a nawet i po dziewięć razy. W końcu udało mu się zagrać w kilku filmach. Grubą przesadą byłoby powiedzieć o tych rolach, że były drugoplanowe. Na ekranie pojawiał się na kilkanaście sekund, nie był wymieniany w czołówkach. Często wcielał się w ofiary pobicia (czyżby sądzono, że ma ku temu naturalne predyspozycje?!?). Jednak swój debiut przed kamerą zaliczył epizodem w komedii... erotycznej. Kilka lat temu mój Przyjaciel zaciekawiony tym faktem, odnalazł ów film. Nosi nazwę Wieczorek u Kitty i Studa (The Party at Kitty and Stud's, 1970). Powiem szczerze, że umieraliśmy ze śmiechu oglądając zaledwie urywek filmu.Ale bynajmniej nie było to spowodowane poziomem artystycznym.

Życie Stallone było usłane odmowami. Jedna po drugiej… i następna… i kolejna. Co więcej nie miał on innych źródeł dochodu. Nieraz szedł spać z pustym żołądkiem. Nie stać go też było na ogrzanie mieszkania. Żonie bardzo nie podobał się taki obrót spraw. Chciała, by jej mąż zrobił coś wreszcie ze sobą, by zaczął regularnie zarabiać. Sytuacja pogarszała się z każdym dniem. Coraz większe pretensje, coraz gorsza atmosfera, coraz częstsze kłótnie. Stallone spytany, dlaczego nie znalazł sobie jakiejkolwiek pracy, skoro było już tak źle, odpowiedział, że to zabiłoby jego marzenia. Nie chciał utracić motywacji, pójść na łatwiznę. Głód sukcesu był jedynym atutem, jaki posiadał, a coraz gorsza sytuacja materialna wyzwalała coraz większą determinację.

Zimą dużo czasu spędzał w bibliotece. Nie był miłośnikiem literatury. Po prostu w domu było tak potwornie zimno, że chodził się tam ogrzać. Pewnego dnia ktoś pozostawił na stoliku zbiór poezji Edgara Alana Poe. Stallone sięgnął po niego, przeczytał całość i… zmienił strategię realizacji swych marzeń. Jak sam wspomina był to jeden z kluczowych momentów w jego życiu. Zamiast skupiać się na sobie, postanowił dotrzeć do innych, poruszyć ich. A zrobić to miał pisząc inspirującą historię.
Jak to w życiu, początki były ciężkie. W końcu jednak udało mu się sprzedać zrodzony w bólach scenariusz do filmu „Paradise Alley”. Sam zagrał w nim wiele lat później, ale na chwilę obecną był to tylko jednorazowy sukces z marnym happy endem w wysokości 100 dolarów. Przyszły aktor, choć żadne znaki na niebie nie wskazywały, że kiedykolwiek nim zostanie, sięgnął dna. Sprzedał biżuterię swojej żony. Zrobił to oczywiście bez jej wiedzy i zgody. Tak zakończyło się ich małżeństwo, ale nie kłopoty Stallone. Najgorszy dzień w jego życiu miał dopiero nadejść. Był już tak biedny, że nie miał na karmę dla swojego psa. Poszedł więc pod sklep monopolowy, by sprzedać pupila za pięćdziesiąt dolarów. Po utargowaniu ceny kupił go jeden z klientów. Stallone za swojego największego przyjaciela dostał dwadzieścia pięć dolarów. Gdy wrócił do domu płakał przez kilka godzin. Jak wspomina, nie było gorszego momentu w jego życiu.

Dwa tygodnie później Muhammad Ali walczył z Chuckiem Wepnerem. Stallone oglądał pojedynek i wtedy właśnie wpadł na pomysł filmu. Dwadzieścia kolejnych godzin spędził na napisaniu całego scenariusza. Bez snu, bez jedzenia. Stworzył historię, o której być może słyszałeś – o nikomu nie znanym bokserze, który nazywał się Rocky Balboa. Teraz trzeba było tylko sprzedać ją jednej z agencji filmowych. W pierwszej powiedzieli mu, że jest ona zbyt przewidywalna, głupia, ze zbyt radosnym zakończeniem. Stallone skrzętnie notował wszystkie uwagi, by odczytać je w oskarową noc, odbierając jedną z trzech statuetek za film (10 nominacji). Zanim jednak do tego doszło odmawiano mu w kolejnych agencjach. W końcu trafił na ludzi, którzy uwierzyli w jego dzieło. Zaoferowali mu za scenariusz 125 tysięcy dolarów. Stallone zgodził się pod warunkiem, że zagra tytułowego Rocky'ego. Producenci nie wyrazili na to zgody. Chcieli do tej roli gwiazdę, a nie pisarza o zdeformowanej twarzy. Stallone miał do wyboru skasować górę forsy, lub wyjść ze swoim scenariuszem. I wyszedł! Kilka tygodni później ta sama agencja zaproponowała 250 tysięcy pod warunkiem rezygnacji z głównej roli. Stallone nie zgodził się. Odrzucił też 325 tysięcy i powiedział, by do niego nie dzwonili, jeśli to nie on będzie miał wcielić się w tytułową postać. Po jakimś czasie telefon znów zadzwonił. Oferta brzmiała następująco: główna rola, 35 tysięcy dolarów i część zysków ze sprzedaży biletów. Stallone przyjął warunki i chyba dobrze na tym wyszedł, gdyż agencja wydając na produkcję „Rocky’ego” jedynie milion, zarobiła… 200 razy tyle.

Stallone z grubym portfelem udał się pod sklep monopolowy. Nie po to, by oblać swój sukces. Czekał tam na faceta, któremu sprzedał psa. Trwało to trzy dni. Gdy się wreszcie pojawił, aktor zaproponował mu sto dolarów za odkupienie pupila. Nowy właściciel nie miał jednak ochoty pozbyć się zwierzaka. Targom nie było końca. Ostatecznie Stallone odzyskał kudłatego przyjaciela za… 15 tysięcy dolarów. Dodatkowo zagwarantował byłemu już właścicielowi rolę w Rockym. Co więcej, wspomniany pies też w tym filmie się pojawia.

To wszystko przypomina nam, że bez względu na okoliczności, jeśli jesteś mocno zdeterminowany do osiągnięcia celu i ze wszystkich sił dążysz do niego, to w końcu jesteś "skazany" na jego osiągnięcie!

wtorek, 18 stycznia 2011

Dopóki walczysz - jesteś zwycięzcą!


Na dziesięć minut przed startem w igrzyskach w Seulu brytyjski czterystumetrowiec Derek Redmond musiał się wycofać z powodu kontuzji ścięgna Achillesa. Tym większa była jego nadzieja na olimpijski sukces cztery lata później. Los okazał się jednak okrutny. Chwilę po starcie w biegu półfinałowym Redmond poczuł gwałtowny ból w mięśniu dwugłowym uda i padł na bieżnię. Jednak nie poddał się. Zapłakany, w skrajnej desperacji powstał z tartanu i zaczął kuśtykać ku mecie przy wzmagającym się dopingu widowni. Kontuzjowany sprinter nie był w stanie utrzymać się na nogach. W tym momencie z trybun zbiegł jego ojciec. Wsparł syna ramieniem i razem dotarli do mety, długo po finiszu całej stawki. Publiczność jasno dała do zrozumienia, że dla niej to Redmond był zwycięzcą tego biegu.
"Widziałem to" - mówił Artur Partyka, brązowy medalista w skoku wzwyż na igrzyskach barcelońskich. "To było coś niesamowitego, coś, czego się nie zapomni do końca życia. Chyba właśnie wtedy ludzie na całym świecie zrozumieli, czym dla sportowca jest występ olimpijski. Redmond pozostanie dla mnie bodaj największym wzorem ambicji. Wzorem olimpijczyka" - podkreśla.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Polowanie na finansowe ŚWIĘTE KROWY

Kilka dni temu kupiłem kolejną książkę [sic!] z cyklu "Doradcy bogatego ojca". Do książki dołączona była płyta DVD, która zawiera 8 zasad w które część z nas jeszcze wierzy, a które to prowadzą nas donikąd!
Są to:
  • IDŹ DO SZKOŁY
  • ZNAJDŹ PRACĘ
  • PRACUJ CIĘŻKO
  • ŻYJ SKROMNIE
  • ODKŁADAJ PIENIĄDZE
  • TWÓJ DOM TO TWOJE AKTYWA
  • POSPŁACAJ DŁUGI
  • INWESTUJ DŁUGOTERMINOWO I DYWERSYFIKUJ SWOJE INWESTYCJE
A oto część tego nagrania


P.S.  Jeśli interesuję Cię ta tematyka lub chciałbyś tylko rozwinięcia tego posta, to napisz mi o tym w poniżej, w komentarzu do tej zajawki
P.S.2 Jest to również kontynuacja posta pt."Bądź sobą", może być najgorszą radą!

niedziela, 2 stycznia 2011

Zmień swoją strategię


Pewnego dnia, na placu targowym, pośród tłumu ludzi siedział niewidomy z kapeluszem na datki i kartonikiem z napisem:
„Jestem niewidomy, proszę o pomoc”.
Pewien mężczyzna, który przechodził obok niego, zauważył, że jego kapelusz jest prawie pusty, zaledwie parę groszy… Wrzucił mu parę monet, po czym bez pytania niewidomego o zgodę wziął jego kartonik, odwrócił na drugą stronę i coś napisał….
Tego samego popołudnia, ten sam mężczyzna znowu przechodził obok tego samego niewidomego i zauważył, że tym razem jego kapelusz jest pełen monet. Niewidomy rozpoznał kroki tego człowieka i zapytał go czy to on odwrócił kartonik i co na nim napisał……
Mężczyzna odpowiedział: ” nic, co nie byłoby prawdą. Przepisałem Twoje zdanie, tylko troszkę inaczej.”
Uśmiechnął się i oddalił….
Niewidomy nigdy nie dowiedział się, że na jego kartoniku było napisane:
Dziś wszędzie dookoła jest wiosna.. A ja nie mogę jej zobaczyć…

Zmień swoją strategię, jeśli coś nie jest tak jak być powinno. A zobaczysz, że będzie lepiej…
Podziel się tym opowiadaniem z każdym, kto według Ciebie, zasługuje na to, by dostrzec "wiosnę", nawet jeśli czasem jest to trudne…
I do wszystkich tych, których chcesz widzieć ciągle uśmiechniętymi, bo to właśnie ich uśmiech zmienia świat na lepsze…