Lekcje to nasza specjalność. Polskim piłkarzom co rusz ktoś udziela lekcji, ale to są sportowcy wyjątkowo mało pojętni, więc nic z tego nie wynoszą. Sport to jedna wielka lekcja - charakteru, odwagi, pokory. Pomyślałem, patrząc jak Borussia Dortmund wychodzi na boisko Legii, że zaraz odbędzie się tutaj lekcja futbolu, natomiast czasem nauczyciel jest gorszy od ucznia, pod względem lenistwa, rzecz jasna. Miałem takiego jednego, od języka angielskiego. Pytał: - Macie no jaką kasetę?
I tak słuchaliśmy muzyki, aż rozbrzmiał dzwonek. Pan Rysio dał po dostatecznym i super. Tylko potem pojechałem do Londynu i ekspedientka w sklepie pomyślała, widziałem to na jej twarzy, "jaki ten polski podobny do angielskiego!".
Tego samego dnia, kiedy Borussii Dortmund nie chciało się nauczać Legii grać w piłkę, tyle że nieco wcześniej, w innym polsko-niemieckim starciu, takim jeden na jeden, Agnieszka Radwańska miała ograć Julię Goerges. Właściwie zanim dziewczyny wyszły na kort, Lufthansa mogła drukować bilety dla Niemki. Nam się tak wydawało. Wystarczyło bowiem kilka sukcesów Agnieszki, abyśmy już czuli się lepsi od innych. Skończyło się to lekcją o wiele bardziej bolesną, niż w przypadku Legii. Lekcją pokory. Takowa również może mieć dobre skutki w przyszłości, wolałbym jednak, żeby najlepsza w historii polska tenisistka nie pakowała walizki drugiego dnia igrzysk. Generalnie, gdybym miał wziąć udział w takiej imprezie, nie chciałbym startować następnego dnia po otwarciu - olbrzymia presja, zwinąć się tak wcześnie to dla sportowca zawsze duża doza wstydu. W momencie, gdy pisze te słowa, swoją lekcję pokory odbierają siatkarze, choć po meczu z Włochami myślałem, że oni naprawdę są kozakami nie do zatrzymania.
Swoją drogą, dziwna sytuacja z tą naszą tenisistką stołową. No bo przecież ona chce być taka, jak wszystkie inne sportsmenki. Nie uważa się za gorszą, staje do walki z nimi i pokazuje, że potrafi to robić. Jest naprawdę dobra. Nie znam jej, ale stawiam wszystko co mam, że Natalia Partyka nie potrzebuje współczucia. Potrzebuje wielkiego znaku równości między nią a innymi tenisistkami. Musi jej to sprawiać przyjemność, ale też być na swój sposób peszące, gdy cała hala ją wspiera, bo przecież postronni obserwatorzy, chcąc mieć emocje w danym wydarzeniu sportowym, zazwyczaj kibicują słabszym. A Natalia słaba nie jest. To paradoks.
Obejrzałem ostatnio pewien film dokumentalny, coś obowiązkowego dla ludzi, którzy kochają sport. Arcydzieło. "Murderball". O rugbystach na wózkach inwalidzkich. Każdy z nich ma swoją historię. Większość została kalekami w absurdalnych okolicznościach, jak chłopak, który zasnął w samochodzie kumpla, a ten po pijaku wyleciał na zakręcie. No i jego przyjaciel obudził się kaleką. Jednak podniósł gardę i wyszedł z tego mocniejszy, bez banalnego patosu i amerykańskiej flagi powiewającej na wietrze. Tymczasem jego kolega ze szkoły schował się przed życiem. Niesamowity obraz - zdrowy facet myśli o samobójstwie, niepełnosprawny - o sportowych triumfach. Zdrowy gość jest przekonany, że kaleki kumpel nie chce go widzieć. Ten się o niego martwi i szuka kontaktu. Nie ma żalu. Wypadek, trudno, takie życie.
Niewiarygodny jest ten film, bo pokazuje ludzi, którzy mają więcej woli od nas - nam się nie chce, ręka boli, upał doskwiera, ciśnienie skacze, komar nas ugryzł, kwatera nad morzem nie pasuje. Notorycznie nam się nie chce, ciągle coś nas wkurza. Nie musimy niczego udowadniać. Mamy ręce i nogi. Nie jeździmy na wózkach. Nie musimy walczyć. Tymczasem oni mają pokorę. I nie proszą o litość. Nie zastanawiamy się nad tym - źle. Kalectwo innych sprowadzamy do faceta, który jest żebrakiem na światłach i jeszcze pewnie większość z Was zastanawia się, czy przypadkiem nie podwinął sobie nogi (jak Lubaszenko w Piłkarskim Pokerze) i nie jest on aby całkiem zdrowy.
Igrzyska to wielka lekcja tolerancji nie tylko dlatego, że ludzie wspierają Natalię Partykę, a ona sobie świetnie radzi. W Londynie - centrum światowego tygla, wieży Babel, jak się patrzy, wszystkie aspekty naturalizacji, choć tak uwypuklone w postaci Chińczyk z Holandii na Chińczyka z Belgii, jakoś nie kłują w oczy. No bo w mieście, w którym wszystko się miksuje - religie, języki, obyczaje, nie widać tego tak mocno. Bariery zostały przekroczone tak mocno, że nikt już nie zatrzyma tego pędu. Przestańmy z tym wojować. Patrząc na tych Chińczyków rozproszonych po wszystkich reprezentacjach świata, nasz Polanski, Perquis i Obraniak wydać się mogą swojscy niemal jak Adaś Małysz. Pamiętajcie, że ci kibice, którzy wypełniają hale, by dopingować Polaków, też są farbowanymi lisami. Tak, tak. Dzwonią do domów w Polsce i mówią: - A u nas w Londynie to...
I co, trzeba mieć do nich pretensje? Ktoś im kiedyś nie dał szansy w ojczyźnie, tutaj w Polsce, to uciekli. Ich synowie i wnuki, zobaczycie, zagrają dla Anglii, przyjdzie taki dzień. Wielka Brytania uczy się tolerancji dla mniejszości, chociaż gdy czytam, że naszych jest tam już ponad 120 tysięcy, w samym Londynie, to już taka większa mniejszość. Wielu z nich kocha Polskę, ale jeśli ma wybierać, czy zarabiać 1500 złotych, czy funtów, to jednak decydują się na to drugie. I nie zrażają się, że ktoś też mówi o nich farbowane lisy, czy opowiada setki kawałów. Ja ten: Przychodzi Anglik do hotelu, w którym na recepcji pracuje Polka.
- Two tea to room two – prosi.
- Tam Ta Ram Tam Tam – odpowiada recepcjonistka.
Autorem tego genialnego komentarza jest Przemysław Rudzki (komentator Canal +)
Czytaj więcej na blogu Ósmy Dzień Tygodnia TUTAJ
Czytaj więcej na blogu Ósmy Dzień Tygodnia TUTAJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz