Bardzo poczytny w Stanach autor Marvin Williams pisze o kryzysie ekologicznym, który dotknął piękne wybrzeże Monterey w Kalifornii. Mieszkańcy od lat z dumą opowiadali o pelikanach, które pływały po oceanie w tej okolicy. Stado rozrastało się, a ptakom dobrze się żyło. Towarzysząc statkom rybackim, łowiącym tuńczyki, miały wystarczającą ilość pożywienia w zasięgu dziobów, więc nie musiały się prawie wcale wysilać. Samodzielne polowanie na ryby w zatoce było zbyt męczące, a nawet stało się niepotrzebne. Kiedy jednak ekologom udało się wprowadzić zakaz połowów na owych terenach, okazało się, że ruch ten miał nieoczekiwane konsekwencje: wspaniałe pelikany z Monterey zaczęły wymierać.
Do pięknego miasteczka nad zatoką zaczęli zjeżdżać eksperci od ochrony środowiska i hydrobiolodzy. Zastosowano wiele różnych pomysłów, ale żaden z nich nie zahamował zmniejszania się populacji: pelikanom z Monterey groziło wyginięcie. Rozwiązanie pojawiło się równie nieoczekiwanie, co sam problem. Biolodzy sprowadzili pelikany z Florydy, odległej o dwa tysiące mil. Nie jednego, lecz setki. Sądzono, że nowi przybysze, którzy nie utracili swych instynktownych umiejętności polowania, skrzyżują się z przekarmionymi "leniuchami" z Zatoki Monterey i ich potomstwo przetrwa. Ku zdziwieniu wszystkich zaangażowanych w ów eksperyment, naturze nie trzeba było następnego pokolenia, by pojawiły się upragnione rezultaty. W ciągu kilku miesięcy dumne pelikany z Monterey, naśladując przybyłe ptaki, same zaczęły polować. Populacja została ocalona.
Nie jest to nowa zasada. Żydowskie przysłowie sprzed trzech tysięcy lat głosi: „Kto spaceruje z mądrymi, sam mądrym się staje." Psychologowie od wielu lat twierdzą, że przyjaciele, jakimi się otaczamy, wyznaczają naszą przyszłość. Według socjologów głównym czynnikiem kryminogennym jest zły wpływ otoczenia. Uważają, że właśnie dlatego większość więźniów ponownie trafia za kratki. Niezależnie od tego, gdzie przebywamy, w więzieniu czy też w pałacu, w szybkim czasie stajemy się podobni do większości stada. Tak działa presja otoczenia.
Miliarder Arystoteles Onassis, w wywiadzie, jakiego udzielił trzy lata przed śmiercią, mówił o swoich spostrzeżeniach na temat ludzkich zachowań. Wskazał na podstawową, według niego, zasadę dochodzenia do bogactwa: „Chcesz zarabiać pieniądze?" pytał retorycznie. „Przebywaj wśród bogatych."
Być może ktoś powie, że to zbyt piękne, by było prawdziwe. "A co, jeśli ci bogaci nie zechcą współpracować?". "A co, jeśli nie zdołam znaleźć takich przyjaciół jakich chciałbym mieć?". "Poza tym, jak można zostawić wszystkich dotychczasowych znajomych, swoje środowisko?" Według Onassisa pozyskanie sobie do współpracy zamożnych ludzi, wbrew pozorom, nie było problemem. Wielokrotnie podkreślał, że dokładnie to właśnie zrobił. Gdyby miał zacząć jeszcze raz, bez grosza w kieszeni, w ten sposób mógłby jeszcze raz odnieść sukces. Być może wymagałoby to podjęcia jakiejś niezbyt zaszczytnej pracy oraz mieszkania na poddaszu w bogatej dzielnicy, podczas gdy za te same pieniądze można by mieć dużo, dużo więcej na przedmieściach. Być może trzeba by wykonać jakieś niezbyt wygodne ruchy lub podjąć nagłe decyzje o podróży. Według Onassisa wszystko to da się zrobić. Ja jemu wierzę - a Ty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz