czwartek, 20 stycznia 2011

Gdy wrócił do domu płakał przez kilka godzin...


Dziś skupimy się na niesamowicie inspirującej historii Sylvestra Stallone. Każdy z nas ma zapewne różny stosunek do tego aktora. Jednak nie o Rambo, ani nie o Rocky będzie dzisiaj w głównej mierze ten post.

Sylvester od samego początku wiedział, co chce w życiu robić. Jego marzeniem była praca w przemyśle filmowym - zarówno jako aktor, scenarzysta, jak i reżyser. Miał jasno określony cel i świadomość, że tylko w tej branży może się spełnić.
Głównym powodem obrania takiej właśnie drogi życiowej była chęć inspirowania ludzi
. Zachęcania ich do podejmowania wyzwań, realizacji pragnień i stawiania czoła przeciwnościom losu, które jemu samemu towarzyszyły już od urodzenia. Z powodu komplikacji miał częściowy paraliż twarzy, prawy policzek ma nieruchomy, a wykrzywienie niższej wargi i zaburzenia mowy pozostały mu na całe życie.. Zamiast wzbudzać respekt, sam musiał znosić obelgi i przezwiska innych dzieci. Był dzieckiem trudnym, pełnym kompleksów, często zmieniającym szkoły.

W świat filmu chciał wejść zaczynając od aktorstwa. Poszedł do ponad tysiąca pięciuset agencji filmowych w Nowym Yorku i za każdym razem mu odmawiano. Prawda jest taka, że nie ma aż tylu agencji filmowych w tym mieście, tylko, że Stallone w niektórych był po pięć, sześć, a nawet i po dziewięć razy. W końcu udało mu się zagrać w kilku filmach. Grubą przesadą byłoby powiedzieć o tych rolach, że były drugoplanowe. Na ekranie pojawiał się na kilkanaście sekund, nie był wymieniany w czołówkach. Często wcielał się w ofiary pobicia (czyżby sądzono, że ma ku temu naturalne predyspozycje?!?). Jednak swój debiut przed kamerą zaliczył epizodem w komedii... erotycznej. Kilka lat temu mój Przyjaciel zaciekawiony tym faktem, odnalazł ów film. Nosi nazwę Wieczorek u Kitty i Studa (The Party at Kitty and Stud's, 1970). Powiem szczerze, że umieraliśmy ze śmiechu oglądając zaledwie urywek filmu.Ale bynajmniej nie było to spowodowane poziomem artystycznym.

Życie Stallone było usłane odmowami. Jedna po drugiej… i następna… i kolejna. Co więcej nie miał on innych źródeł dochodu. Nieraz szedł spać z pustym żołądkiem. Nie stać go też było na ogrzanie mieszkania. Żonie bardzo nie podobał się taki obrót spraw. Chciała, by jej mąż zrobił coś wreszcie ze sobą, by zaczął regularnie zarabiać. Sytuacja pogarszała się z każdym dniem. Coraz większe pretensje, coraz gorsza atmosfera, coraz częstsze kłótnie. Stallone spytany, dlaczego nie znalazł sobie jakiejkolwiek pracy, skoro było już tak źle, odpowiedział, że to zabiłoby jego marzenia. Nie chciał utracić motywacji, pójść na łatwiznę. Głód sukcesu był jedynym atutem, jaki posiadał, a coraz gorsza sytuacja materialna wyzwalała coraz większą determinację.

Zimą dużo czasu spędzał w bibliotece. Nie był miłośnikiem literatury. Po prostu w domu było tak potwornie zimno, że chodził się tam ogrzać. Pewnego dnia ktoś pozostawił na stoliku zbiór poezji Edgara Alana Poe. Stallone sięgnął po niego, przeczytał całość i… zmienił strategię realizacji swych marzeń. Jak sam wspomina był to jeden z kluczowych momentów w jego życiu. Zamiast skupiać się na sobie, postanowił dotrzeć do innych, poruszyć ich. A zrobić to miał pisząc inspirującą historię.
Jak to w życiu, początki były ciężkie. W końcu jednak udało mu się sprzedać zrodzony w bólach scenariusz do filmu „Paradise Alley”. Sam zagrał w nim wiele lat później, ale na chwilę obecną był to tylko jednorazowy sukces z marnym happy endem w wysokości 100 dolarów. Przyszły aktor, choć żadne znaki na niebie nie wskazywały, że kiedykolwiek nim zostanie, sięgnął dna. Sprzedał biżuterię swojej żony. Zrobił to oczywiście bez jej wiedzy i zgody. Tak zakończyło się ich małżeństwo, ale nie kłopoty Stallone. Najgorszy dzień w jego życiu miał dopiero nadejść. Był już tak biedny, że nie miał na karmę dla swojego psa. Poszedł więc pod sklep monopolowy, by sprzedać pupila za pięćdziesiąt dolarów. Po utargowaniu ceny kupił go jeden z klientów. Stallone za swojego największego przyjaciela dostał dwadzieścia pięć dolarów. Gdy wrócił do domu płakał przez kilka godzin. Jak wspomina, nie było gorszego momentu w jego życiu.

Dwa tygodnie później Muhammad Ali walczył z Chuckiem Wepnerem. Stallone oglądał pojedynek i wtedy właśnie wpadł na pomysł filmu. Dwadzieścia kolejnych godzin spędził na napisaniu całego scenariusza. Bez snu, bez jedzenia. Stworzył historię, o której być może słyszałeś – o nikomu nie znanym bokserze, który nazywał się Rocky Balboa. Teraz trzeba było tylko sprzedać ją jednej z agencji filmowych. W pierwszej powiedzieli mu, że jest ona zbyt przewidywalna, głupia, ze zbyt radosnym zakończeniem. Stallone skrzętnie notował wszystkie uwagi, by odczytać je w oskarową noc, odbierając jedną z trzech statuetek za film (10 nominacji). Zanim jednak do tego doszło odmawiano mu w kolejnych agencjach. W końcu trafił na ludzi, którzy uwierzyli w jego dzieło. Zaoferowali mu za scenariusz 125 tysięcy dolarów. Stallone zgodził się pod warunkiem, że zagra tytułowego Rocky'ego. Producenci nie wyrazili na to zgody. Chcieli do tej roli gwiazdę, a nie pisarza o zdeformowanej twarzy. Stallone miał do wyboru skasować górę forsy, lub wyjść ze swoim scenariuszem. I wyszedł! Kilka tygodni później ta sama agencja zaproponowała 250 tysięcy pod warunkiem rezygnacji z głównej roli. Stallone nie zgodził się. Odrzucił też 325 tysięcy i powiedział, by do niego nie dzwonili, jeśli to nie on będzie miał wcielić się w tytułową postać. Po jakimś czasie telefon znów zadzwonił. Oferta brzmiała następująco: główna rola, 35 tysięcy dolarów i część zysków ze sprzedaży biletów. Stallone przyjął warunki i chyba dobrze na tym wyszedł, gdyż agencja wydając na produkcję „Rocky’ego” jedynie milion, zarobiła… 200 razy tyle.

Stallone z grubym portfelem udał się pod sklep monopolowy. Nie po to, by oblać swój sukces. Czekał tam na faceta, któremu sprzedał psa. Trwało to trzy dni. Gdy się wreszcie pojawił, aktor zaproponował mu sto dolarów za odkupienie pupila. Nowy właściciel nie miał jednak ochoty pozbyć się zwierzaka. Targom nie było końca. Ostatecznie Stallone odzyskał kudłatego przyjaciela za… 15 tysięcy dolarów. Dodatkowo zagwarantował byłemu już właścicielowi rolę w Rockym. Co więcej, wspomniany pies też w tym filmie się pojawia.

To wszystko przypomina nam, że bez względu na okoliczności, jeśli jesteś mocno zdeterminowany do osiągnięcia celu i ze wszystkich sił dążysz do niego, to w końcu jesteś "skazany" na jego osiągnięcie!

2 komentarze:

Michał pisze...

Odpuścił sobie małżeństwo, a płakał za psem?

Abstrahując od stanu zdrowia psychicznego Stallone, jego wartości moralnych i podejrzanej orientacji seksualnej istnieją łatwiejsze metody osiągania wyznaczonych celów.

Przykład? Wystarczy sięgnąć po najstarszy z Poradników Sukcesu, by dowiedzieć się, że należy poprosić. ''Proście a będzie wam dane'' (Mt 7,7)

Poprosił o milion dolców i go otrzymał. Sprawdź!

http://www.roxweb.pl/2011/01/jak-zarobic-milion-dolarow-w-internecie.html#


http://naszasprawka.blogspot.com/

Miłosz - wan2m pisze...

Dziękuję Ci Michał za cenny komentarz.
Jeśli pozwolisz, to dodam kilka zdań swojego komentarza.

1.Determinacja - to na nią chciałem zwrócić szczególną uwagę przywołując Stallone.
Bo czy stać przeciętnego "Kowalskiego" na takie poświęcenia?

2.Pytanie do Ciebie: Czy nie przekreślasz dokonań "Rocky'ego" tylko dlatego, że Twój system wartości jest diametralnie różny od "Rambo"?

A oto przykład i historia z własnego podwórka:
Kilka lat temu zabrałem się za czytanie książki "Obudź w sobie olbrzyma". Czytało się ją świetnie, do momentu w którym dowiedziałem się, że Robbins rozwiódł się z Becky i poślubił inną kobietę.
To był dla mnie szok! Pomyślałem sobie: "Jak człowiek,który spaprał swoje małżeństwo, może mi udzielać ważnych życiowych porad?" - i rzuciłem książkę w kąt.To był błąd!
Jakiś czas później zadałem sobie trud i odnalazłem odpowiedź na pytanie: "Dlaczego on to zrobił?" Jeśli jesteś ciekaw, sprawdź sam pod adresem: http://ashrafchaudhry.blogspot.com/2009/08/why-anthony-robbins-divorced-his-former.html

Zmierzam do tego co najlepiej ujął Abraham Lincoln: „Nie sądź, byś nie był sądzonym.” Nawet, kiedy jego żona wraz z innymi ostro potępiała ludzi Południa, Lincoln niezmiennie odpowiadał: „Nie mów tak, w podobnych okolicznościach my bylibyśmy tacy sami."

Wracając do Robbinsa, a następnie do Stallone.
Czy jest ktoś, kto może zakwestionować wkład Robbinsa w rozwój osobisty milionów ludzi na całym świecie - nie!
Podobnie Stallone, może być dla niektórych wzorem determinacji w dążeniu do celu.

Sam inspirujesz ludzi, więc wiesz, że nie ma idealnego wzorca/przykładu, który inspirowały wszystkich. Gdyby tak było wszyscy czytaliby Biblię, a Chrześcijanie byliby prawdopodobnie najbardziej oświeconymi ludźmi.

To chyba tyle z mojej strony.
Powodzenia i do zobaczenia ;)